Wyjazdy > Europa > Norwegia > Nordkapp z namiotem dachowym 2022 – cz. 2
Nordkapp z namiotem dachowym 2022 – cz. 2

Nordkapp z namiotem dachowym 2022 – cz. 2

Finlandia po raz pierwszy

…w poprzednim odcinku wylądowaliśmy gdzieś w Finlandii, na miłym parkingu z prawdziwą łazienką.

Tej nocy nie mieliśmy muzykalnego Rosjanina na głowie. W nocy tylko jakaś ciężarówka zaparkowała naczepę i pojechała dalej, czego część ekipy nawet nie zarejestrowała.

Jeszcze nie Nordkapp

W tych warunkach uznaliśmy, że najlepszą bazą na cały dzień będzie makaron z suchą krakowską i łotewskim sosem cztery sery.

Rozglądając się po okolicy, zorientowaliśmy się, że jakieś 400 m od naszego parkingu znajduje się oficjalny centralny punkt Finlandii. Pamiątkowa fotografia i jazda dalej!

Jednym z naszych stałych punktów programu prawie każdego wyjazdu jest zwiedzanie muzeów motoryzacyjnych. Tak było również tym razem — w Oulu.

Muzeum jest prowadzone przez lokalny klub automobilistów. Każdy eksponat ma na tabliczce podane namiary na właściciela. Czas zwiedzania: tylko ok. pół godziny, ale jednak warto odwiedzić to miejsce. Wśród eksponatów wyróżnia się motocykl z jednym dużym kołem, który na wyposażeniu ma kask z rolką, a także nakładki — prototyp kolcowanych opon.

W muzeum można również zobaczyć wyciąg z regulaminu dla automobilistów z 1906 roku. Maksymalna prędkość to 15 km/h, na zakrętach 10 km/h. Kierowca ma być schludnie ubrany w garnitur. Żeby nie było, że znamy języka fińskiego, ratował nas google translate:

Dodatkowo znajdowała się tu wystawa taksometrów (m.in firmy Halda), a także starych ogromnych telefonów komórkowych, z których zapewne korzystali taksówkarze.

Oulu zwiedzaliśmy wcześniej, wiec tym razem kierowaliśmy się atrakcjami z atlasobscura. Znaleźliśmy dwie interesujące pozycje do obejrzenia: jedna to graffiti z 1977, z błędem ortograficznym, które w kółko ktoś zamalowuje, a ono wraca; Druga to kamień — Buka z opowieści o Muminkach. My wybraliśmy Bukę. Przy okazji, Oulu to miasto, w którym odbywają się światowe mistrzostwa w udawaniu gry na gitarze.

Zamiast jechać autostradą do Rovaniemi, wybraliśmy bardziej boczne drogi. W związku z tym dojechaliśmy z innej strony niż zwykle, lądując prawie w centrum. Sześćdziesięciu tysięczne miasto to w sumie metropolia, jak na Finlandię. Wcześniej jeździliśmy przelotówką – lądując bezpośrednio u św. Mikołaja. Santa Claus Village Center latem nie ma klimatu świątecznego. Śnieg nie robi atmosfery i wychodzi z tego jarmark. A może to dlatego, że dotarliśmy tuż przed zamknięciem?

Po Rovaniemi zawinęliśmy się do Inari. Korzystaliśmy z pięknej słonecznej pogody, nie zważając na fakt, że jest już blisko północy. Zatrzymaliśmy się na kolację (śledzie korzenne i w musztardzie), komary usiłowały nas zjeść, ale się nie daliśmy.

Generalnie, cały czas jesteśmy pod wrażeniem, że w różnych miejscach, np. przy skrzyżowaniu dwóch dróg międzymiastowych, znajdują się stoliki, przy których można odpocząć. Tyle że dosyć często nie ma tam koszy na śmieci.

Po przekroczeniu koła polarnego zaczęliśmy zauważać renifery. Na drodze, przy drodze, wzdłuż drogi. Ale z kulturą i zachowaniem BHP. Renifer biegnący po asfalcie trzyma się swojego pasa, jeśli przechodzi przez jezdnię, to się rozgląda i idzie prostopadle.

Z wcześniejszych doświadczeń wiemy, ze renifery nie lubią marchewki, ale w ramach poprzedniego kontaktu z nimi dowiedzieliśmy się, że szaleją za chrobotkiem bądź co bądź reniferowym.

Inari

Dalej jechaliśmy zgodnie z planem, by w końcu iść spać w ten słoneczny wieczór. Mieliśmy upatrzony parking nad jeziorem, miedzy Ivalo a Inari. Co ciekawe, parking był poniżej głównej drogi, wystarczyło odbić w bok i już. Toaleta była, ale model sławojka. Parking miał ładne zejście do jeziora. Cisza, spokój i kulturka, jeśli chodzi o pozostałe dwa auta na obiekcie. Rano się sprawnie zebraliśmy i przy wyjeździe na drogę pierwsze co zobaczyliśmy, to pasące się renifery.

Lakselva

Następnym celem była Lakselva. W przewodniku z 2011 była wzmianka, że w tej miejscowości znajduje się najbardziej wysunięty na północ zakład produkujący wino. Ale niestety w lokalnym sklepie z alkoholem nikt nic nie wiedział, a pod podanym w przewodniku adresem też nic nie było. Z ciekawostek w tymże sklepie znaleźliśmy lokalne polskie specjały. Zupełnie nam nieznane (piwo imbirowe do picia z wódką Stoliczną). Mimo że na puszce faktycznie wymieniony był producent z Łodzi. Wniosek z tego taki, że informacje w przewodnikach mają skłonność do dezaktualizacji.

Następnie poturlaliśmy się w stronę Nordkappu. W trakcie dojazdówki wyszukiwaliśmy atrakcji na google maps, ponieważ pozycje z przewodników zwiedziliśmy wcześniej. Zatem był czas teraz na spontaniczność. Jedną z nich miała być wystająca z wody zatopiona łódź. Łodzi nie było, ale miejsce widokowo było śliczne.

Honningsvag

Na ten dzień mieliśmy zaplanowane pranie na campingu w Honningsvagu. Grzecznie zapłaciliśmy za korzystanie z pralki i suszarki. Ku naszemu zdziwieniu, gdy już byliśmy w trakcie suszenia, przyszedł inny człowiek z obsługi i zaczął wyrażać pretensje, że nie powinniśmy używać ich sprzętu, mimo że korzystanie opłaciliśmy. Bo to są rzeczy tylko dla śpiących na campingu. Tak czy inaczej, pranie skończyliśmy i oddaliliśmy się. Dziwnie tak. Jest to dowód, że Norwegowie też mogą mieć gorszy dzień.

Na Nordkapp!

Po drodze minęliśmy punkt początkowy zimowego konwoju; miejsce, w którym zimą robi się ładne zdjęcia zorzy, a także to, w którym poprzednio prawie rozbiliśmy drona. Fajnie jest jechać tędy wspominając poprzednie wyprawy.

W końcu dojechaliśmy na Nordkapp Właściwy (znaczy się, ten turystycznie właściwy, a nie geograficznie). Parking — prawie pełny. Pod globusem — tłok. Od miłej Polki z obsługi dowiedzieliśmy się, że ten dzień jest szczególnie szalony. Normalnie jest wysyp turystów, ale tego dnia to już przesada. Dowiedzieliśmy się również od niej kiedy i ile autokarów przyjedzie i kiedy powinniśmy tu wrócić, żeby uniknąć tłumu. Następnego dnia o 21:00 miał być luz. W sumie, przy dniu polarnym i obiekcie czynnym do 1 był to bardzo dobry termin.

Gdzie spać na odludziu?

Pozostało pytanie: gdzie spać? Wszystkie miłe zaułki, zatoczki, boczne dróżki były wypełnione kamperami. I tak na całej Mageroyi. Pojechaliśmy nawet do Gjesvaer, wierząc, że jest to na tyle daleko od Nordkappu, że tam się znajdzie dla nas ustronne miejsce bez innych. Tam też byli ludzie.

W końcu zjechaliśmy z drogi i zatrzymaliśmy się w środku niczego, przy rdzewiejącym sprzęcie budowlanym. Było warto, rano przyszły do nas renifery.

Nastał nowy dzień. Formalnie. Bo jasno było cały czas. Z Nordkappem byliśmy umówieni na wieczór, więc pojechaliśmy do Honningsvag do muzeum. Generalnie to jest zaleta wielokrotnego odwiedzania pewnych miejsc, można je wyciskać do ostatniej kropelki. A to zawsze jest ładnie. Plus ten skandynawski luz w powietrzu. Ładowanie baterii prawie indukcyjnie.

Muzeum, wbrew nazwie, koncentruje się na opowiedzeniu historii dziedzictwa wybrzeża i odbudowy Finmarku po II Wojnie Światowej. Oczywiście, wątek Przylądka Północnego też się tam przewija, ale nie jest najważniejszy. Ta część jest załatwiona w muzeum na NordKappie.

Na początek turystów wita ekspozycja o początkach zwiedzania NordKappu – jak to wyglądało w czasach przed wybudowaniem tunelu, o co chodzi z tłuczonymi kieliszkami itp.

Dalej robi się poważniej. Poznajemy historię rabunkowego polowania na wieloryby i inne tłuste ryby. I jak to się skończyło. Nas poruszyła wystawa nt. przymusowych wysiedleń w czasie II Wojny Światowej, gdy Hitler zarządził, że na Rosjan ma czekać „spalona ziemia”. Część ludzi uciekło w góry i przetrwało. Widzieliśmy też film o wiosce rybackiej, która za sprawą wojsk niemieckich zniknęła w ciągu kilku godzin i już nigdy nie została odbudowana.

Poznanie historii wysiedleń z czasów wojny plus ekspozycja na NordKappie (o niej później) plus wiedza na temat Tirpitza (o tym też później) zaczęły się nam składać w jeden spójny obraz wojennej sytuacji Norwegii.

Po wojnie celem było jak najszybsze przywrócenie rybołówstwa w Honningsvagu. Obejrzeliśmy również film o kilku podejściach do budowy falochronów. W obecnych czasach takie szaleństwo i fantazja w zmaganiach z żywiołem nie byłyby możliwe, BHP na to nie pozwala.

Generalnie muzeum ciekawe, nie za wielkie, w sam raz na dwie godziny oglądania, gdy pada deszcz. Polecamy.

Naprzeciwko muzeum mieści się sklep z pamiątkami. Chcieliśmy być sprytni i oszczędni, i kupić znaczki oraz pocztówki w Honningsvagu, zamiast na samym Nordkappie. Okazało się, ze ceny pocztówek, magnesów, pamiątek, figurek, apaszek, kurtek brandowanych Nordkappem, i wszystkiego, co można sobie wymarzyć, są wszędzie takie same. Podejrzewamy, że ceny są regulowane. A tak w ogóle, to w sklepie w Nordkapphallen były wyjątkowe promocje.

W Honningsvag zawsze na nas wrażenie robią wielkie statki wycieczkowe Hurtigruten, superchargery Tesli przy jedynym supermarkecie REMA1000 i maleńkiej stacji Shella.

Przypomnieliśmy sobie, że w Murmańsku jedliśmy kraby. Skoro były tam, to powinny być dostępne również tutaj, wszak morze jest to samo. I faktycznie, w Honningsvag była krabownia. Była. Już jej nie ma, w jej miejscu jest pizzeria, której obsługa jest zdziwiona regularnymi pytaniami o kraby. Co ciekawe, na google maps nadal oznaczona jest restauracja King Crab. To tam, ale to już nie jest restauracja z krabami.

Szybkie pogóglanie wskazało nam polecane miejsce krabowe. W miejscowości, w której ostatnio nocowali nasi przyjaciele od Saabów (Tomek i Martin, pozdrawiamy!) jest restauracja serwująca te stwory. Tutaj można również potrzymać kraba, a także przepytać obsługę z zasad połowów i wszystkiego, co z tym związane. A potem zakosztować. Warto.

Skoro dzisiaj miało być mniej turystów na Przylądku Północnym, pojechaliśmy tam, by poczuć się jak prawdziwi turyści. Obejrzeliśmy wszystko, co jest w programie: filmy, ekspozycje, salkę pamięci poświęconą Królowi Tajlandii itp. Generalnie, na przestrzeni lat wiele się tu nie zmieniło. Film prezentowany w sali kinowej (projekcja co 30 minut), który kiedyś na nas robił duże wrażenie, tak naprawdę jest reklamówką Nordkappu, prezentującą 4 pory roku: grozę zimy (uwaga! śnieg! pługi! jeszcze więcej śniegu!), zorze, wiosnę, reniferki, lato, turystów itp. Dziewczyny obejrzały z zainteresowaniem. Ponownie.

Ekspozycja podstawowa to jedno, a tym razem w okolicy sali kinowej i toalety wczytaliśmy się w tablice informacyjne przedstawiające historię bitwy o Nordkapp i ochronę alianckich dostaw do Murmańska w czasie II Wojny Światowej.

Jeśli chodzi o różnice w stosunku do naszych wcześniejszych wizyt na Przylądku Północnym, to tym razem nie było możliwości, by zrobić zdjęcie pod słynnym globusem. W sumie, biorąc pod uwagę tłumy ludzi w tym miejsce, wpuszczanie zmotoryzowanych w to miejsce byłoby czymś nieodpowiedzialnym.

W końcu, niczym prawdziwi zdobywcy Nordkappu, poszliśmy spać na parkingu, na dachu.

Kolejnego dnia 14 lipca 2022, świętowaliśmy urodziny Julii i Joanny, nad goframi, które w tradycji naszej rodziny są czymś specyficznym dla Nordkappu. A potem spacer, zdjęcia… i pojechaliśmy na południe, w stronę Alty.

Ciąg dalszy nastąpi.

Spodobał Ci się tekst? Teraz czas na Ciebie. Będzie nam miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla nas to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że ten wpis jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij nasz post – oznacza to, że doceniasz naszą pracę.
  • Bądźmy w kontakcie, polub nas na Facebooku lub Instagramie. Codziennie nowe zdjęcia, inspiracje, ciekawe informacje.

The form you have selected does not exist.

One Reply to “Nordkapp z namiotem dachowym 2022 – cz. 2”

Leave a Reply